Nadmierna obecność w naszym
mieszkaniu nowej dziewczyny Zbigniewa jest co najmniej uciążliwa i
trochę dziwna. Wstaję rano i niemal codziennie napotykam ją
konsumującą śniadanie, wracam wieczorem z uczelni, styrana jak wół
i nie mogę wziąć kąpieli, bo ona okupuje łazienkę od godziny.
Zachowanie Bartmana też jest dziwne. Chodzi cały w skowronkach, a o
Romie wypowiada się jakby była bożkiem z brązu. Ale ja potrafię
żyć w trudnych warunkach. Jestem jak taki porost, mam małe
wymagania życiowe. Dopóki nie muszę z nią rozmawiać jest dobrze.
Właściwie z dotychczasowymi wybrankami
Zbyszka byłam zmuszona prowadzić konwersację tylko wtedy, kiedy on
wybiegał rano na trening, a pozostawioną w łóżku pannę trzeba
było jakoś spławić z mieszkania, bo przecież samą jej tam nie zostawię. Ale z tą całą Roma jest inaczej. I to mnie martwi. Już
dobre siedem razy Zbyś próbował namówić mnie żebym gdzieś z nią
wyskoczyła, poznała ją lepiej. Znam go sześć lat, w przeciągu
których miał tuziny dziewczyn i nigdy, prze nigdy nie chciał żeby
którąś lepiej poznała. Jestem poważnie tym wszystkim
zaniepokojona.
Siedzę potulnie w swoim pokoju, nie mając ochoty na romantyczne sceny jakie pewnie teraz rozgrywają się
w kuchni opcjonalnie w salonie. Ze słuchawkami na uszach, staram
się skupić na sprawozdaniach, które powinnam oddać
już tydzień temu. Idzie mi całkiem nieźle do momentu, aż ktoś
nie zacznie mną potrząsać jak szmacianą lalką.
- Co się stało Zbysiu? - znudzona
ściągam słuchawki i patrzę na niego.
- Muszę na chwilę wyjść,
zapomniałem donieść wyniki badań do klubu.
- I? Co ja mam z tym wspólnego? Mam
ci pomóc zasznurować buty, czy jak? - rozkładam ręce w geście niewiedzy.
- Nie, Roma stwierdziła że zaczeka
aż wrócę, a nie chcę żeby siedziała tam sama. Więc, pomyślałem że to świetna okazja, żebyś...no wiesz... trochę z nią
posiedziała – oznajmia i wykorzystując moją chwilę nieuwagi po
prostu sobie idzie.
- Nie, nie, nie! Żadna świetna
okazja... Bartman to nie jest kuźwa zabawne! - krzyczę za nim. Na próżno rzecz jasna.
Po piętnastu minutach zbieram się w
sobie i wychodzę do kuchni. Roma siedzi przy stole, sączy kawę i
czyta jakąś książkę. Przyklejam sobie do twarzy sztuczny uśmiech,
a w myślach przeklinam Zbigniewa i to że daję mu się tak urabiać.
- O hej – podnosi wzrok znad
lektury – słyszałam jak wołałaś za Zbyszkiem, że dotrzymanie
mi towarzystwa to fatalny, delikatnie mówiąc, pomysł – uśmiecha
się lekko – spokojnie, mam kawę i Palahniuka – wskazuje na
beżowy kubek i swoja lekturę – nie umrę z nudów. Zbyszek się
uparł że musimy się lepiej poznać, ale wiesz, nic na siłę –
uśmiecha się jeszcze szerzej, po czym znowu zaczytuje się w Podziemnym Kręgu. Cholera, może... zaznaczam MOŻE ona nie jest taka zła? Czyta dobre książki, to już jest coś. Sama nie wierzę w to co mówię, ale może faktycznie mogłabym ją lepiej poznać.
Siadam naprzeciwko niej starając się jakoś składnie zacząć
rozmowę.
- Zbyszek musiałby mnie siłą tu zaciągnąć - mruczę.
- Słucham? - odrywa się od
czytania.
- Mówię, że gdybym nie chciała,
to Zbyszek musiałby zaciągnąć mnie tu wołami i pozbawić płatków
czekoladowych. Więc wnioskuj że wyrażam szczerą i nieprzymuszoną
chęć poznania cię – oznajmiam, zdając sobie sprawę że nie do końca cała moja wypowiedź oparta jest na prawdzie i że naprawdę
słabo jest zaczynać znajomość od kłamstwa, nawet częściowego. Po prostu nie chcę wyjść na sierotę bezkarnie manipulowaną przez
Bartmana.
- Ok – śmieje się.
- Zaczniemy od kawy –
zabieram jej pusty kubek ze stołu i wstawiam wodę w czajniku
elektrycznym.
W środku naszej całkiem miłej
konwersacji, Bartman wpada jakby się paliło, przez dobre pół
minuty stoi jak słup soli w drzwiach kuchni i uśmiecha się
głupkowato. Potem triumfalne oznajmia wiedziałem z miną
jakby dopiero co podbił Rzym, chwyta Romę za rękę i wybiega drąc
się że są już mocno spóźnieni. Gdzie spóźnieni, tego już nie
raczy wrzasnąć.
Kiedy zamykają się za nimi drzwi,
uświadamiam sobie dwie dość istotne sprawy. Po pierwsze,
jednak gdzieś tam w środku miałam nadzieje że Zbyś pewnego dnia spojrzy na mnie i powie, jak właściwie codziennie, że mnie bardzo bardzo kocha. Z tym że nie doda do tego jak siostrę.
Po drugie, Bartman tak najzwyczajniej w świecie się zakochał.
Chyba to jego pierwszy raz w życiu. A przynajmniej pierwszy raz odkąd
go znam. Do tego Roma okazuję się całkiem w porządku. To chyba irytuję
mnie najbardziej. Gdyby była kolejną plastikową lalką, mogłabym zakwestionować jej wątpliwą inteligencję, albo starać się oszacować za ile lat jej biust eksploduje silikonem, co znacznie poprawiłoby mi nastrój.
Postanawiam moje świeże odkrycia w jakiś sposób uczcić. W moim przypadku jakakolwiek celebracja niezmiennie łączy się z alkoholem. Tak więc siadam na panelach w przedpokoju, oparta plecami o zimną jak cholera ścianę i popijam wino prosto z butelki. Użalam się nad moim beznadziejnym charakterem i gównianym życiem. Słysząc dzwonek do drzwi podnoszę się trochę niezgrabnie i otwieram mamrocząc pod nosem przeróżne bluzgi.
- Piotruś pamiętaj, nigdy prze nigdy nie wikłaj się w przyjaźnie damsko-męskie. To jest naprawdę dupny układ – mruczę sennie, po czym wtulam się w bartmanową bluzę, którą jak zawsze niedbale zostawił na kanapie.
- Dobrze, zapamiętam – przykrywa mnie szczelnie pledem.