poniedziałek, 27 maja 2013

drugi

Nadmierna obecność w naszym mieszkaniu nowej dziewczyny Zbigniewa jest co najmniej uciążliwa i trochę dziwna. Wstaję rano i niemal codziennie napotykam ją konsumującą śniadanie, wracam wieczorem z uczelni, styrana jak wół i nie mogę wziąć kąpieli, bo ona okupuje łazienkę od godziny. Zachowanie Bartmana też jest dziwne. Chodzi cały w skowronkach, a o Romie wypowiada się jakby była bożkiem z brązu. Ale ja potrafię żyć w trudnych warunkach. Jestem jak taki porost, mam małe wymagania życiowe. Dopóki nie muszę z nią rozmawiać jest dobrze.
Właściwie z dotychczasowymi wybrankami Zbyszka byłam zmuszona prowadzić konwersację tylko wtedy, kiedy on wybiegał rano na trening, a pozostawioną w łóżku pannę trzeba było jakoś spławić z mieszkania, bo przecież samą jej tam nie zostawię. Ale z tą całą Roma jest inaczej. I to mnie martwi. Już dobre siedem razy Zbyś próbował namówić mnie żebym gdzieś z nią wyskoczyła, poznała ją lepiej. Znam go sześć lat, w przeciągu których miał tuziny dziewczyn i nigdy, prze nigdy nie chciał żeby którąś lepiej poznała. Jestem poważnie tym wszystkim zaniepokojona.

Siedzę potulnie w swoim pokoju, nie mając ochoty na romantyczne sceny jakie pewnie teraz rozgrywają się w kuchni opcjonalnie w salonie. Ze słuchawkami na uszach, staram się skupić na sprawozdaniach, które powinnam oddać już tydzień temu. Idzie mi całkiem nieźle do momentu, aż ktoś nie zacznie mną potrząsać jak szmacianą lalką.
- Co się stało Zbysiu? - znudzona ściągam słuchawki i patrzę na niego.
- Muszę na chwilę wyjść, zapomniałem donieść wyniki badań do klubu.
- I? Co ja mam z tym wspólnego? Mam ci pomóc zasznurować buty, czy jak? - rozkładam ręce w geście niewiedzy.
- Nie, Roma stwierdziła że zaczeka aż wrócę, a nie chcę żeby siedziała tam sama. Więc, pomyślałem że to świetna okazja, żebyś...no wiesz... trochę z nią posiedziała – oznajmia i wykorzystując moją chwilę nieuwagi po prostu sobie idzie.
- Nie, nie, nie! Żadna świetna okazja... Bartman to nie jest kuźwa zabawne! - krzyczę za nim. Na próżno rzecz jasna.
Po piętnastu minutach zbieram się w sobie i wychodzę do kuchni. Roma siedzi przy stole, sączy kawę i czyta jakąś książkę. Przyklejam sobie do twarzy sztuczny uśmiech, a w myślach przeklinam Zbigniewa i to że daję mu się tak urabiać.
- O hej – podnosi wzrok znad lektury – słyszałam jak wołałaś za Zbyszkiem, że dotrzymanie mi towarzystwa to fatalny, delikatnie mówiąc, pomysł – uśmiecha się lekko – spokojnie, mam kawę i Palahniuka – wskazuje na beżowy kubek i swoja lekturę – nie umrę z nudów. Zbyszek się uparł że musimy się lepiej poznać, ale wiesz, nic na siłę – uśmiecha się jeszcze szerzej, po czym znowu zaczytuje się w  Podziemnym Kręgu. Cholera, może... zaznaczam MOŻE ona nie jest taka zła? Czyta dobre książki, to już jest coś. Sama nie wierzę w to co mówię, ale może faktycznie mogłabym ją lepiej poznać. Siadam naprzeciwko niej starając się jakoś składnie zacząć rozmowę.
- Zbyszek musiałby mnie siłą tu zaciągnąć - mruczę.
- Słucham? - odrywa się od czytania.
- Mówię, że gdybym nie chciała, to Zbyszek musiałby zaciągnąć mnie tu wołami i pozbawić płatków czekoladowych. Więc wnioskuj że wyrażam szczerą i nieprzymuszoną chęć poznania cię – oznajmiam, zdając sobie sprawę że nie do końca cała moja wypowiedź oparta jest na prawdzie i że naprawdę słabo jest zaczynać znajomość od kłamstwa, nawet częściowego. Po prostu nie chcę wyjść na sierotę bezkarnie manipulowaną przez Bartmana.
- Ok – śmieje się.
- Zaczniemy od kawy – zabieram jej pusty kubek ze stołu i wstawiam wodę w czajniku elektrycznym.

W środku naszej całkiem miłej konwersacji, Bartman wpada jakby się paliło, przez dobre pół minuty stoi jak słup soli w drzwiach kuchni i uśmiecha się głupkowato. Potem triumfalne oznajmia wiedziałem z miną jakby dopiero co podbił Rzym, chwyta Romę za rękę i wybiega drąc się że są już mocno spóźnieni. Gdzie spóźnieni, tego już nie raczy wrzasnąć.
Kiedy zamykają się za nimi drzwi, uświadamiam sobie dwie dość istotne sprawy. Po pierwsze,  jednak gdzieś tam w środku miałam nadzieje że Zbyś pewnego dnia spojrzy na mnie i powie, jak właściwie codziennie, że mnie bardzo bardzo kocha. Z tym że nie doda do tego jak siostrę. Po drugie, Bartman tak najzwyczajniej w świecie się zakochał. Chyba to jego pierwszy raz w życiu. A przynajmniej pierwszy raz odkąd go znam. Do tego Roma okazuję się całkiem w porządku. To chyba irytuję mnie najbardziej. Gdyby była kolejną plastikową lalką, mogłabym zakwestionować jej wątpliwą inteligencję, albo starać się oszacować za ile lat jej biust eksploduje silikonem, co znacznie poprawiłoby mi nastrój.

Postanawiam moje świeże odkrycia w jakiś sposób uczcić. W moim przypadku jakakolwiek celebracja niezmiennie łączy się z alkoholem. Tak więc siadam na panelach w przedpokoju, oparta plecami o zimną jak cholera ścianę i popijam wino prosto z butelki. Użalam się nad moim beznadziejnym charakterem i gównianym życiem. Słysząc dzwonek do drzwi podnoszę się trochę niezgrabnie i otwieram mamrocząc pod nosem przeróżne bluzgi.
 - Cześć Delfina, jest Zibi? - o to Piotruś Nowakowski. Uwielbiam człowieka. Uśmiecham się do niego maślane i szczebioczę że niestety Zbigniew jest, bliżej nie wiadomo mi gdzie, ze swoją ukochaną. Piotrek z lekkim rozbawieniem stwierdza że jakoś będzie musiał sobie z tym poradzić. Delikatnie zabiera butelkę wina z mojej dłoni, tłumacząc że to dla mojego dobra, bo chyba wystarczająco już dzisiaj wypiłam. Zbulwersowana odpowiadam mu hardo, iż jego oskarżenia są zupełnie bezpodstawne, a ja jestem trzeźwiuteńka. Próbuję to nawet udowodnić, robiąc w korytarzu jaskółkę. Niestety próba kończy się fiaskiem, a ja prawię wybijam sobie przednie zęby o szafkę na buty. Na szczęście w porę łapie mnie Nowakowski i bezpiecznie transportuje na kanapę.
- Piotruś pamiętaj, nigdy prze nigdy nie wikłaj się w przyjaźnie damsko-męskie. To jest naprawdę dupny układ – mruczę sennie, po czym wtulam się w bartmanową bluzę, którą jak zawsze niedbale zostawił na kanapie.
- Dobrze, zapamiętam –  przykrywa mnie szczelnie pledem.


czwartek, 2 maja 2013

pierwszy

- Delfina! Delfina chodź tutaj szybko! - słyszę nerwowe nawoływanie mojego współlokatora. Podnoszę się trochę niechętnie z łóżka, odstawiam na bok laptopa i szurając kapciami wchodzę do pokoju obok.
 - Słucham cię Zbysiu, cóż się stało? – leniwie opieram się o framugę drzwi.
- Skarpetka, widziałaś gdzieś moją skarpetkę?! Cholera jasna, za chwile zaczyna mi się trening, a ja nie mogę znaleźć głupiej skarpety! – obserwuję jak w pośpiechu przerzuca swoje ubrania, które jeszcze wczoraj własnoręcznie mu wyprasowałam i poskładałam.
- O tą ci chodzi? – pokazuje mu samotnie leżącą na krześle skarpetkę.
- Tutaj jest – porywa ja i wrzuca do torby – nie wiem co ja bym bez ciebie zrobił – całuje mnie w policzek i wychodzi trzaskając tradycyjnie drzwiami.
Od cały Bartman.
- Co? Twój pan jak zawsze zapomniał dać ci śniadanie, tak? - wchodzę do kuchni i patrzę na warującego przy swojej misce Bobka. Wsypuję mu trochę ulubionej karmy, a swoje czekoladowe płatki zalewam porcją mleka.

Kiedy wracam popołudniu z uczelni, Zbyszek siedzi na kanapie z wielkim bananem na twarzy. Co oznacza, że albo właśnie spędził upojne chwile ze swoją kolejną dziewczyną, albo ograł Kubiaka na PS.
- Delfinko – w końcu dostrzega moją obecność w pomieszczeniu. Tak, zdecydowanie to nowa bartmanowa dziewczyna. Już trzecia w tym roku.
- Jak ma na imię ta nieszczęsna niewiasta? – pytam, rozsiadając się na kanapie.
- Roma... – odpowiada – ej jaka znowu nieszczęsna, co? - bulwersuje się, jak zawsze wykazując przy tym refleks szachisty.

Niczego nie świadoma wychodzę rano z pokoju w celu zrobienia sobie szeroko pojętego śniadania. Przeciągając się przechodzę przez przedpokój, gdzie Zbigniew jest właśnie w trakcie zdejmowania kolejnych części garderoby jakiejś blondynki. Będę strzelać że to Roma. Ta Roma.
- Kuźwa Bartman! - krzyczę, zasłaniając się rękami. Dużo już widziałam, głównie za sprawą Zbysia i jego kolejnych partnerek życiowych, a jednak takie widoki nadal mnie gorszą.
- Nie masz swojego pokoju? – kontynuuję, przesuwając się w stronę kuchni.
- Delfinko nie denerwuj się, to jest Roma – przedstawia nas sobie, ani trochę nie zażenowany całą tą sytuacją. Dobrali się idealnie, gdyż ona bez skrępowania, ani zalania się szkarłatnym rumieńcem, poprawia ramiączko od stanika i z szerokim uśmiechem wyciąga szczupła dłoń w moją stronę. Czy tylko ja czuję się tutaj niezręcznie?
- Hej, miło poznać – mruczę i szybko ewakuuję się do kuchni. Będąc w trakcie szukania dżemu jagodowego w szafce słyszę za sobą śmiech Bartmana.
- Delfina, coś ty się tak speszyła? Starzejesz się czy co? - pyta, opierając się o blat.
- Zbysiu, ja po prostu nie przepadam za takimi widokami z samego rana. To niesmaczne, wiesz?
- Czas najwyższy żebyś sobie kogoś znalazła, bo już zupełnie mi zdziczejesz Delfinko – całuje mnie w policzek, zabiera jabłko leżące na blacie, które pierwotnie miało być moim drugim śniadaniem i wychodzi. Na szczęście zabierając po drodze nową damę swego serca.

Bartman ostatnio za punkt honoru postawił sobie, że kogoś mi znajdzie. Potencjalnymi kandydatami była już cała nieżonata część jego drużyny, Misiek, kilka chłopaków z reprezentacji i ostatnio także barman w klubie, jaki odwiedziliśmy w piątek. Czekam tylko aż wpadnie na pomysł wyswatania mnie z Bobkiem...
Jest tylko taki mały problem, że ja od jakiś dwóch lat nie widzę nikogo poza Zbigniewem. Nie wspominałam o tym? Och, to przez roztargnienie. Tak się składa, że pomimo jego wkurwiającego charakteru, niedającej się ukryć głupoty, egocentryzmu i skłonności do poligamii, dążę go tym dziwnym uczuciem. Jak to mówią miłość jest ślepa. Ale Bartman ma też tą drugą stronę, jeśli się tylko trochę postara. Stawia mnie do pionu za każdym razem kiedy jest mi źle, wspiera mnie w nawet najbardziej abstrakcyjnych pomysłach i pewnie gdyby nie on już dawno rzuciłabym studia w cholerę. Wszędzie mnie wozi i budzi mnie codziennie rano, żebym nie zaspała na zajęcia. Już dawno przestałam się łudzić, że kiedyś coś z tego będzie. Kocha mnie, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, bo powtarza to notorycznie. Kocha mnie jak siostrę. Poza tym dosyć znacznie odbiegam od zbyszkowych wyobrażeń idealnej dziewczyny. Sukienkę zakładam raz do roku, na Wigilię. Na co dzień chodzę w martensach i rozciągniętych swetrach, bo tak mi wygodnie. W szafie mam jedną parę szpilek, jakie w akcie desperacji sprezentowała mi matka. Niestety założyłam je tylko raz, po czym uznałam że lubię własne uzębienie i szkoda byłoby je tracić w tak młodym wieku. Z makijażem też mi jakoś nie pod drodze, a moja kosmetyczka składa się z pudru, jakiejś pomadki ochronnej i tuszu. Jednym słowem bogactwo. Wychodzę z założenia, że zamiast ślęczeć rano przed lustrem,  można jeszcze chwilę pospać. Reasumując, nie mam za bardzo z czym stawać w szranki ze zgrabnymi, długonogimi pięknościami, jakie co rusz do mieszkania sprowadza Bartman.
 +++

Miał być Wrona, ale postanowiłam spróbować oswoić w końcu Zbigniewa. Więc, jeśli nie macie dość jego facjaty w reklamie piwa, na wyborach miss i (pewnie już wkrótce) na corocznych Dniach Truskawki, to miłego czytania.